Zielona sukienka
Jakby nie patrzeć i z której strony by nie spojrzeć, była dużą kobietą. Ledwo po studiach, a już jej rozmiar zwracał uwagę w tłumie i gdziekolwiek się nie udała, była obserwowana i pokazywana palcami. Czasami w jej stronę padały komentarze zszokowanych przechodniów w stylu „ale wielka!”, lecz nie doświadczała z tego powodu jakichś przykrości.
Doskonale wiedziała, jak wygląda, bo wyglądała tak na własne życzenie. Od dzieciństwa miała wielki apetyt i od dzieciństwa pragnęła być duża. To było z nią od urodzenia. Nie było łatwo po drodze, ale koniec końców, kiedy dojrzała do podejmowania własnych, niewymuszonych presją zewnętrzną i stereotypami decyzji, zaczęła tyć.
Idąc do liceum miała ledwo kilka kilo nadwagi. Wtedy jeszcze trochę obawiała się tego, co w niej siedzi, ale powolutku szła właśnie w tym kierunku. Uczyła się pilnie, a w trakcie nauki jadła. Wsuwała wszystko, nieraz nawet bywała tak obżarta, że robiła sobie dzień wolny w szkole. Wtedy też się opychała. Dbała wręcz o to, żeby czuć się cały czas najedzoną zupełnie, jakby panicznie bała się uczucia głodu.
Pod koniec liceum była już sporych rozmiarów maturzystką. Koledzy trochę jej dokuczali, ale byli też tacy, których fascynowała. Żaden jednak nie został z nią na stałe.
Po zdaniu matury ważyła już około 140 kg. Jej uda stykały się ze sobą, a zapięte jeansy powodowały, że brzuch układał się w kształt dwóch oponek. Bardzo to lubiła tym bardziej, że jej piersi, które wcześniej uważała za zbyt małe, także urosły. Ramiona stały się szerokie, a róznicę widziała nawet na palcach. Buzia również się zaokrągliła.
Może właśnie dzięki swojej wdzięcznej i delikatnej urodzie nie budziła zwykle chamskich i złośliwych docinek. Uśmiech i dziecinny wdzięk sprawiał, że zakochiwali się w niej po uszy ludzie, którzy na ogół stronili od dużych kobiet. Bardzo to lubiła. Lubiła utrzeć nosa takim „miłośnikom anoreksji” (jak zwykła ich nazywać) i udowodnić, że grubaskę też da się kochać.
Wakacje między maturą a studiami były kluczowe. Wiedziała, że wyjedzie do większego miasta i widziała, że odetnie się od starego środowiska, by wejść w zupełnie nowe towarzystwo w zupełnie odmiennym świecie. Dało jej to szansę na prawdziwe pole do popisu w sferze swojego wyglądu.
Postanowiła pójść na całość. Chciała przez te cztery miesiące przytyć jak najwięcej, by potem nikt nie zadawał pytań o jej rozrost. Pragnęła rozpocząć studia jako dużo większa dziewczyna.
Jej maraton trwał bardzo długo. Praktycznie jadła cały czas z małymi przerwami na inne obowiązki. Kupowała różne odżywki, fast-foody i wszystko, co było tłuste i kaloryczne. Początkowo jej ciało nie reagowało zbytnio, bo kilogram po tygodniu to żadne tycie. Jednak po miesiącu – można powiedzieć – waga wystrzeliła.
Nagle zauważyła, że jej ciało wyraźnie urosło, waga w końcu przekroczyła 160 kg, a przy 170 kilogramach musiała na gwałt wymieniać garderobę. Kupowała rzeczy na wyrost, co nieco ją ratowało. Początkiem września zbliżyła się do dwustu kilogramów.
Na studia nie szła, ale toczyła się. Podczas studiów nie tyła gwałtownie. Miała dużo ruchu, a przy masie 200 kg to generuje spore zapotrzebowanie na kalorie. Tyła raczej na wakacjach, ale i tak ciężko było jej utrzymać owe wzrosty. Wejście po schodach było wysiłkiem jak spory siłowy trening, a chodzenie między salami wykładowymi sprawiało, że spalała wszelkie nadwyżki. Pomimo tego kończąc studia udało jej się osiągnąć 235 kg. Była wielką kobietą. Uwielbiała to, choć czasami była tym ciężarem przemęczona. Zaczynała jednak odczuwać brak drugiej połówki, która by tak samo wielbiła jej rozmiar, jak ona sama.
Po studiach założyła restaurację fast – food. Kombinowała tak, by zapewnić sobie stały dochód i mieć jedzenia pod dostatkiem bez konieczności gotowania. Po trzech latach miała już kilka takich restauracji w każdym większym mieście kraju. Nie brakowało jej niczego, prócz partnera i straconych kilogramów. Waga spadła do 215 mimo tego, że ciągle starała się sporo jeść i nie chudnąć.
Prawdziwy przełom zaczyna się jednak w tym właśnie miejscu. Dostała zaproszenie na wesele swojej przyjaciółki i miała być świadkową. Początkowo myślała, że nie poradzi sobie ze względu na swój rozmiar, ale uporała się z tymi myślami. Problemem jednak był jej strój, bo workowate dresy i swetry kupowane na wyrost albo jeansy szyte na miarę nie wchodziły w grę.
Dobra krawcowa była tu nieoceniona. Niestety sklepy, nawet te dla grubasek, nie miały odpowiedniej sukienki. Krawcowa jednak doskonale ją zrozumiała i stworzyła, piękną szmaragdowo – zieloną suknię ze złotymi ozdobami. W świetle materiał mienił się i był lekko połyskliwy. Znalazła do tej sukienki budy na obcasie… w zasadzie na koturnie, bo obcasy zwykle nie wytrzymywały takich obciążeń.
Wyglądała jak milion dolarów i tak się czuła. Sukienka idealnie leżała na jej wielkich gabarytach i w końcu nie opinała jej jak większość tych sklepowych. Wydawało się jej nawet, że krawcowa zostawiła trochę luzu dla swobodnego poruszania się albo obżerania na weselu!
Tremę miała ogromną, ale wszystko poszło jak z płatka. Trochę ukradła pannie młodej show, bo wszyscy goście zwrócili uwagę nie tyle na śliczną sukienkę, co na jej rozmiar i to, jak grubaska przetacza się przez kościół. Wesele jednak należało już do młodej pary, bo bez osoby towarzyszącej usadzono ją w miejscu dość odległym. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo usadzenie na uboczu sali sprawiło, iż dziewczyna miała niedaleko do szwedzkiego stołu i mogła dowolnie podjadać. Wiedziała, że i tak nikt nie poprosi jej do tańca, a sama tańczyć nie zamierzała. Jak to jednak w życiu wszelkie prognozy i oczekiwania okazały się błędne.
Kiedy nałożyła sobie kolejną porcję jedzenia i usiadła, by ją spałaszować usłyszała głośne wołanie (ze względu na muzykę) i ciepły, przyjemny dotyk na ramieniu. Jak to w życiu, wszelkie założenia i oczekiwania okazały się błedne:
-Czy mogę prosić panią do tańca – powiedział jakiś młodzieniec.
Spojrzała na niego z wielkim zdziwieniem. Był przystojny, zadbany, ładnie pachniał. Nie powalał urodą, ale nie można było mu zarzucić brzydoty, czy braku muskulatury. Jej serce zadrżało i poczuła jak drżą jej nogi.
-Ale jak to? Mnie? – zapytała.
-No, tak. Może da się pani namówić – powiedział uśmiechając się.
-Nie musi mnie pan przez grzeczność prosić do tańca – powiedziała wystraszona odruchowo próbując go zbyć. Chociaż… wcale tego nie chciała robić.
-Nie przez grzeczność. Marzę o tańcu z panią.
Nie miała wyjścia. Wstała za drugim „gibnięciem” i poszli tańczyć.
Nie była jakąś wybitną tancerką, ale jemu to nie przeszkadzało. Znała jakieś podstawowe kroki, więc sobie radziła. Chłopak był wyjątkowo delikatny i przyjemnie się do niej przytulał. Nie miał z resztą wyjścia, bo aby osiągnąć podstawową taneczną ramę, musiał to uczynić. Była duża, a przestrzeń, która zwykle jest między tancerzami, przekroczona była przez jej wielki brzuch kilkakrotnie.
Chłopaka zdziwiło to, jak przyjemnie się do niej przytula. Była bardzo miękka, a chłodna i śliska sukienka dodawała temu zjawisku uroku.
-Mam na imię Piotrek, a ty? – zapytał jako pierwszy próbując przejść na „ty”.
-Ania – odparła z onieśmielonym uśmiechem, co urzekło chłopaka – Nie przeszkadzają ci moje gabaryty – wypaliła.
-Piękne imię. Nie, nie przeszkadzają. Nawet… – zaczerwienił się mocno i popatrzył jej w oczy – Nawet mnie przyciągają.
Dziewczyna się zarumieniła. Miała ochotę jednocześnie uciekać i rzucić się na niego z pocałunkami. On jednak uczynił to, co powinien i przejął inicjatywę.
-Bardzo mi się podobasz i nie rozumiem, czemu cię to tak dziwi.
-Piotr, nie dziwi, ale to rzadkość. Zdajesz sobie sprawę z tego, że taki rozmiar nie pojawia się sam z siebie. Ja jestem obleśnym obżartuchem. – żaliła się dziewczyna zdając sobie sprawę, co on może pomyśleć. Chciała sobie oszczędzić późniejszych rozczarowań.
-Tylko nie nazywaj mnie zboczeńcem. Większość dziewczyn podobnych do ciebie tak mnie nazywa. To straszne. – żalił się chłopak.
-Nie nazwę cię tak…
-A to, że lubisz jeść zauważyłem. Podnieca mnie to – wszedł jej w słowo i wypalił szczerze, co zatrzymało jego wypowiedź w odruchu zażenowania.
-I wiesz, że nigdy chudsza nie będę. Raczej w drugą stronę. Chcesz się zadawać z taką osobą? – ciągnęła.
-Tak. Pomogę ci w tym niechudnięciu, więc jeśli się nie boisz to daj mi szansę i umówmy się.
Dała mu szansę. Przetańczyli prawie całe wesele. Dziewczyna jadła, ile się dało, a chłopak donosił jej wszelkie smakołyki. Rzeczywiście, bardzo się tym podniecał. Okazało się nawet, że mieszkają niedaleko siebie. Ania, bała się tego, ale wiedziała, że przy nim będzie rosła i dopnie w końcu swego.
Tak też się stało. Piotr opiekował się dziewczyną. Pomagał jej w biznesie i tuczeniu się. Po dwóch miesiącach ważyła już 240 kg, a zielona sukienka była ciasna. Na zimę, po świętach przekroczyła 280 kg i nie było mowy, by weselna suknia weszła na nią.
Dziewczyna z trudem wstawała z łóżka. W zasadzie nie miała potrzeby wychodzenia z domu. Kiedy jednak wychodziła robiła furorę. Jej całe ciało był tak duże, że falowało, kiedy przetaczała się z nogi na nogę. Czuła jak to wszystko pracuje i bardzo ją to podniecało. Bywało tak, że potrafiła dojść idąc. Musiała wtedy przystanąć i odpocząć. Chłopak tulił ją wtedy i obiecywał coś pysznego. Mówił jak bardzo ją kocha i jak jest z niej dumny. Ona zaś obiecywała mu trzysta kilo. Tyła jednak co raz wolniej, bo większa masa wymagała większej energii.
Kiedy przekroczyła 300 kg z trudem mieściła się w samochodzie, w drzwiach, na klatce schodowej, w windzie. Świat nie był dostosowany do takich rozmiarów. Uwielbiała jednak te momenty, kiedy okazywało się, że jest tak wielka, że gwałtowny ruch spowoduje utratę równowagi. Podniecało ją, że brzuch, uda i wielkie pośladki przelewają się z każdym ruchem. Czuła to. Masowały ją te fale wewnętrznie. Pragnę ciągle więcej.
Jakież było jej szczęście, gdy tak trudna do osiągnięcia granica była również kamieniem milowym w ich wspólnym życiu. Piotr oświadczył się jej. Planowali wziąć mały, cichy ślub. Tylko świadkowie i kapłan. Ważyła 320 kg kiedy dopięli swego.
Byli małżeństwem. W prezencie ślubnym dziewczyna wręczyła mu małą karteczkę. Piotr bardzo się zdziwił i wyciągnął z kieszeni coś bardzo podobnego. Wręczyli sobie najlepszy prezent, jaki mogli sobie ofiarować.
Kiedy dziewczyna przeczytała, co jest na karteczce zaczerwieniła się, a do jej oczu napłynęły łzy. On czytając prezent od niej zareagował podobnie. Pocałowali się namiętnie z prawdziwą miłością w sercach.
Na karteczce od niej dla niego było napisane: „Urosnę do minimum 500 kg dla Ciebie”. On jej napisał: „Utuczę Cię do minimum 500 kg”. Czy tak się stało? Czas pokaże. Jedno jest pewne: są szczęśliwi!
Musisz być zalogowany, aby dodać komentarz.